„Trylogia nowojorska” Paula Austera to genialna powieść psychologiczno-kryminalna. Miasto jawi się jako mroczne miejsce pełne samotnych dusz, a pisarze okazują się być detektywami i odwrotnie. Powieść zaskakuje aż do samego końca!
„Trylogię nowojorską” Paula Austera przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, do którego niedawno się zapisałam. Przy okazji szczerze polecam udział w takich spotkaniach – ja już po jednym jestem oczarowana i po burzliwej dyskusji patrzę na książkę głębiej niż gdybym po prostu ją przeczytała i odłożyła na półkę. Cieszę się też z tego powodu, że sama raczej nieprędko sięgnęłabym po tą książkę przede wszystkim ze względu na okładkę – moim zdaniem kompletnie nietrafioną i niepasującą do przedstawionych historii, acz klimatyczną.
Książka „Trylogia nowojorska” składa się z trzech części, nieco związanych ze sobą. Warto przeczytać wszystkie trzy. Przyznam się, pozostała mi jeszcze trzecia do przeczytania, ale autor tak mnie oczarował dwoma pierwszymi, że jest tylko kwestią czasu, kiedy dotrę do końca książki.
To nie jest kryminał, choć główne wątki mają właśnie kryminalny charakter. To raczej powieść, która ma psychologiczny charakter – o tym za chwilę. W każdym razie, czymkolwiek „Trylogia nowojorska” nie jest, czyta się ją świetnie!
Przy okazji zaznaczę, że jeśli ktoś miałby ochotę na kryminał sensu stricto, to odsyłam do wpisu dotyczącego książki Gianrica Carofiglia pod tytułem „Świadek mimo woli” (i oczywiście przede wszystkim do samej książki) http://mojadrogado.pl/ksiazki/swiadek-mimo-woli/
A wracając do „Trylogii”, przedstawione historie dzieją się, zgodnie z tytułem książki, w Nowym Jorku. Miasto jest przedstawione jako skupisko najróżniejszych typów ludzi. Wśród nich kilka osób zasługuje na szczególną uwagę.
Quinn – beztroski pisarz
„Trylogia nowojorska” rozpoczyna się historią Quinna – pisarza kryminałów – który wiedzie spokojne i samotnicze życie. Każdego roku na pracę poświęca kilka miesięcy, a resztę czasu spędza głównie na spacerach. Same spacery stanowią dla niego pewną odskocznię i ucieczkę. Autor przepięknie to opisał, więc cytuję: „[…] Quinn przyzwyczajony był do włóczęgi po mieście. Tyle się po nim nawędrował, że w końcu zrozumiał, jak życie wewnętrzne łączy się z zewnętrznym. Posługując się bezcelowym ruchem jako techniką wywracania rzeczywistości na lewą stronę, w najlepszych dniach potrafił wchłonąć zewnętrzność i tym sposobem obalić tyranię własnego wnętrza. Tonąc w zalewie detali z zewnątrz, zagłuszając się nimi, zdołał przynajmniej minimalnie zapanować nad wybuchami rozpaczy. Włóczęga była więc metodą osiągania stanu bezmyślności”.
Quinn żyje z uszczuplającej się stopniowo resztki pieniędzy. Poznajemy go w momencie, gdy nękają go głuche telefony. Wreszcie, po nie wiadomo którym odebraniu telefonu, ktoś po drugiej stronie zaczyna mówić! Wtedy okazuje się, że Quinn zostaje mylnie wzięty za detektywa i poproszony o śledzenie pewnej osoby. Pisarz się zgadza – może czuje, że wtedy mógłby w końcu doświadczyć historii, jakie sam pisze w kryminałach?
Quinn – detektyw i obserwator
Quinn, początkowo dosyć luzacko traktujący swoje zadanie, przechodzi niewiarygodną przemianę. Poświęca się sprawie bez reszty. Jak to się dalej potoczy? – tego oczywiście nie zdradzę 🙂
Quinn, wchodząc coraz głębiej w tą sprawę, zaczyna zwracać uwagę na coraz większą liczbę detali, nawet takich niezwiązanych ze sprawą. I tu właśnie wyłania się inteligentny humor Paula Austera! Zacytuję jeden z moich ulubionych fragmentów: „Kiedy się zbudził, w pokoju było ciemno. Nie wiedział, ile czasu minęło – czy jest pierwsza czy druga noc, odkąd przyszedł do tego domu. Jeśli w ogóle noc. Może tylko w pokoju było ciemno, a na dworze pałało słońce. Przez parę chwil zastanawiał się, czy nie wstać i nie podejść do okna, uznał jednak, że to i tak bez znaczenia. Jeśli nie jest noc, prędzej czy później nadejdzie. To jedno było pewne i czy wyjrzałby przez okno, czy nie, odpowiedź pozostałaby ta sama. A zresztą, jeżeli w Nowym Jorku rzeczywiście była noc, gdzie indziej na pewno świeciło słońce. Na przykład w Chinach niewątpliwie mieli akurat środek popołudnia i wieśniacy na polach ryżowych ocierali spocone czoła. Noc i dzień to pojęcia względne, bez punktu odniesienia w absolucie. Zawsze jest i noc, i dzień. Jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, to tylko dlatego, że nie możemy znaleźć się w dwóch miejscach równocześnie”.
Stillman – przerażający geniusz czy obłąkany dziadek?
Quinn początkowo tylko obserwuje, a potem stopniowo poznaje śledzonego Stillmana – jest to osoba o przerażającej przeszłości a jednocześnie wyjątkowa i nietuzinkowa. To filozof i geniusz, który całe życie poświęca jednemu celowi – rozwijaniu swojej wywracającej świat teorii. Jakiej? – tego nie zdradzę.
Stillman wydaje się być zwykłym starszym panem, który codziennie zbiera śmieci leżące na chodnikach i zanosi je do swojego mieszkania. Dziwak, prostak, dziad – takie mogłyby nasuwać się skojarzenia. Ale nie! Autor podkreśla, że nie można osądzać człowieka po okładce i przytacza masę ponadczasowych wywodów Stillmana:
„Drogi panie, świat rozpadł się na kawałki. Straciliśmy nie tylko poczucie celu, ale nawet język, którym moglibyśmy o tym mówić.”
„[…] Dotychczas używany [język] stracił bowiem wszelki związek z rzeczywistością. Póki świat stanowił jedną całość, mogliśmy być pewni, że nasze słowa zdołają go opisać. Ale części składowe świata jęły się rozpadać, kruszyć, ogarnął je chaos. A słowa pozostały niezmienione. Nie dostosowały się do nowej rzeczywistości.”
„Przyjechałem do Nowego Jorku, bo nie ma na świecie bardziej nieszczęsnego, żałosnego miejsca. Wszędzie widzi się tu rozkład, chaos jest zjawiskiem powszechnym. Wystarczy mieć oczy otwarte, żeby to zobaczyć. Połamani ludzie, połamane rzeczy, połamane myśli.”
Blue – młody i naiwny
Trylogia nowojorska, część druga. Tutaj poznajemy Blue, który dostaje od White’a zadanie śledzenia Blacka. Blue jest młodym detektywem, dostał solidne wykształcenie i wsparcie, ale teraz przyszedł czas na jego własne zlecenia. Jednak to zadanie jest o tyle nietypowe, że Blue nie zna powodów dla których ma śledzić tajemniczego Blacka. Ma to robić i już. I składać raporty, w których opisuje wszystko co widzi. W zamian dostaje koperty z pieniędzmi.
Toż to praca życia, może się wydawać, i tak właśnie myślał Blue. Raz na jakiś czas raport, a tak to masa czasu wolnego i dach nad głową. Blue bez wahania urządza się w mieszkaniu specjalnie w tym celu wynajętym przez White’a i przez okno obserwuje Blacka.
Nowy Blue – uważny spiskowiec
Niestety śledzenie Blacka okazuje się być wyjątkowo monotonnym zajęciem. Przez to Blue nawiedzają najróżniejsze myśli i teorie spiskowe. Czas dla niego dłuży się niemiłosiernie (szczególnie widać to porównanie z Quinnem, dla którego czas nie istniał i gdzieś przepadał). Blue mówi, że „czuje się, jakby go skazano na dożywotnią odsiadkę w pustym pokoju”.
„[Blue] dotychczas nieczęsto bywał bezczynny, więc ten nowy stan trochę zbija go z tropu. Po raz pierwszy w życiu czuje się zdany wyłącznie na siebie, nie ma się czego chwycić, nie odróżnia kolejnych chwil.” „Prowadzi życie tak bardzo spowolnione, że po raz pierwszy dostrzega pewne detale. Na przykład trajektorię, po której światło codziennie przemierza jego pokój, i to, jak słońce o pewnych porach odbija się od śniegu i trafia w najdalszy róg sufitu. Bicie własnego serca, dźwięk oddechu, mruganie powiek […].”
Czytelnik zaprzyjaźnia się z Blue, którego rozterki rozumie. No bo tak, przecież dostaje koperty z pieniędzmi, więc nie jest źle! No ale z drugiej strony – tak tylko siedzieć i obserwować tego Blacka, który przecież „nic nie robi, tylko siedzi w pokoju i pisze”?
Blue nachodzą wątpliwości co do Blacka. „Czy ktoś taki naprawdę może istnieć […]. Blue wszędzie za nim chodził, dotarł jego tropem do najskrytszych zakamarków, wpatrywał się w niego z takim natężeniem, że oczy zaczynają mu wysiadać”.
Oczywiście nie zdradzę, co się wydarzy, jednak wydarzy się wiele. I to nie tylko w głowie Blue! Kim jest Blue, a kim jest Black?
Za kulisami?
W książce można dogrzebać się drugiego dna. A nawet i trzeciego, i wielu innych, ale skupię się na tym drugim. Możliwe, że Autor, między wierszami, miał na celu opisanie procesu pisania i samej pracy pisarza. Często jest to monotonne, tak jak praca Blue, i nie zawsze od razu widać efekty. Wymaga zarówno po prostu pracy przy komputerze, jak w przypadku Blacka, siedzenia przy biurku, jak Blue, wyjścia do ludzi (Blue i Quinn) i regularności pisania (raporty Blue!). Pisarz to samotnik z wyboru. Samotnik, który jednak raz na jakiś czas musi wyjść do ludzi, chociażby po to, by mieć tematy do pisania (wejście Quinna w rolę detektywa). Pisarz dostrzega detale, tak jak Quinn zwraca olbrzymią uwagę na mijanych ludzi, na tłumy na dworcu, na przesuwające się chmury. Jednak pisarz nie może popadać w przesadę, nie może zmieniać się w pustelnika, a przede wszystkim musi mieć uporządkowane swoje wnętrze, by móc wchodzić we wnętrza opisywanych osób.
Autor, jak już wspomniałam, ma inteligentne poczucie humoru. Co ciekawe, wprowadził do tej pierwszej historii bohatera o takim samym imieniu i nazwisku jak on! Nieoczywisty jest też narrator w obydwóch częściach „Trylogii”. W książce pojawia się też sporo innych „smaczków”, do których wyławiania serdecznie zachęcam!
Podsumowanie
Książka „Trylogia nowojorska” to nie jest taki po prostu zwykły kryminał. To w pewnym sensie opis przeżyć, które targają pisarzem podczas pisania książki, ubrane w ciekawą historię z kryminalnym wydźwiękiem. Czuję, że moja przygoda z książkami Paula Austera właśnie się rozpoczęła!