Kris tuż po przylocie na Solaris odkrywa, że na Stacji dzieją się dziwne i nie dające się wyjaśnić rzeczy.
O „Solaris” powiedziano już sporo, o samym Autorze, czyli Stanisławie Lemie, również. Jednak i ja chciałabym dołożyć swoją cegiełkę do tej puli informacji. Chociaż przyznaję, że mam pewne obawy co do publikacji wpisu o TAKIM dziele, gdyż wiem, że dla wielu osób ta książka jest kultowa (chociaż niestety to słowo jest często nadużywane i przez to straciło na swojej mocy).
Po „Solaris” sięgnęłam z kilku powodów: po pierwsze rekomendacje bliskich mi osób, które niezależnie od siebie polecały mi tę książkę od dłuższego czasu. Poza tym na jednym ze spotkań dyskusyjnego klubu książki, na którym była omawiana inna pozycja Lema, również wspomniano o „Solaris”. Zeszłoroczny rok Lema również mi nieustannie przypominał o pozycjach tego Autora, właśnie „Solaris” na czele.
Przed lekturą tej pozycji nie czytałam żadnych recenzji, podsumowań i przemyśleń na jej temat. Starałam się nie oczekiwać czegokolwiek od niej, gdyż planowałam do niej podejść z czystym umysłem, wolnym od schematycznego myślenia i spoilerów. I muszę przyznać, że „Solaris” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zaskoczyło mnie wizjonerstwo i niesamowita wyobraźnia Lema.
Słowem wstępu
Kris – główny bohater – wybiera się w podróż na Solaris. Tuż po przylocie okazuje się, ze na Stacji dzieją się dziwne i nie dające się wyjaśnić rzeczy. Kris niemal natychmiast zderza się z nawarstwioną pytaniami rzeczywistością.
Już na samym początku czujemy niepewność. Jakoś tak podświadomie wiemy, że na Stacji Solaris jest inaczej, niż być powinno. Czujemy to, choć jeszcze nie wiemy co takiego się dzieje. Poznajemy ludzi, którzy pracują na Solarisie. Jednak i oni zdają się być nieoczywiści i zagadkowi. Kris nie wie, co dokładnie wydarzyło się i dzieje się nadal. Próbuje to rozwiązać na własną rękę, stopniowo poznając momentami wymykające się wszelkim regułom zasady panujące zarówno na Stacji jak i całym Solarisie.
Niewyjaśnialne
Solaris był badany przez wiele lat. Na podstawie tych badań opracowano niezliczone materiały, podsumowania, publikacje, opracowania, książki i encyklopedie opisujące teorie próbujące wyjaśnić zjawiska zachodzące na planecie. Jednak wciąż nie wszystko było jasne, a największe wątpliwości dotyczyły Oceanu. Byłam zafascynowana jego opisami. Urzekły mnie wrażliwe i plastyczne opisy tego bezkresu. Byłam zachwycona czytając nieoczywiste zestawienia słów, które potwierdzały tajemnicę, grozę i zagadkowość Oceanu.
„Pierwsze wrażenie to wirowanie śliskiej, szarozielonkawej mazi, która spiętrzeniami odrzuca mocne błyski słońca […]. Posiada współśrodkowe obiegi, krzyżują się w nim ciemniejsze strumienie, chwilami wierzchni «płaszcz» staje się lustrzaną powierzchnią odbijającą niebo i chmury, przebijaną z hukiem wystrzałów erupcjami przemieszanego z gazem, na pół płynnego ośrodka.” Te wszystkie „nieskończone szeregi współbieżnych, kolistych fal”, „rozciągnięty, lepki, mlaszczący […] grzmot” i „ciągliwa, wydymająca się kalafiorowato powłoka, która […] po kilka minutach do złudzenia imituje kłębiastą chmurę” w niesamowity sposób pobudzały wyobraźnię!
Czy Oceanu naprawdę nie da się zrozumieć? Co takiego kryje w sobie ta nieporównywalna z niczym ziemskim potęga?
Czas, samotność
W zasięgu Solarisa znajdują się dwa słońca. Z tego względu funkcjonowanie na planecie nie da się porównać z tym, co jest znane z życia na Ziemi. Zaburzone poczucie dnia i nocy wpływa na odczuwanie czasu. Pracownicy Stacji śpią dosyć nieregularnie, urządzając krótkie drzemki w pewnych odstępach czasu. Patrząc na zmagania bohatera z tym faktem bez zastanowienia porównuję to z aktualnymi problemami ludzi, których życie stopniowo przestawia się na tryb nocny.
[…] Różowa firanka płonęła, jakby zapalona u góry, ostrą linią gwałtownie błękitnego ognia, który rozszerzał się z każdą chwilą. Szarpnąłem materiał w bok – oczy poraził przeraźliwy pożar. Zajmował trzecią część horyzontu. Gęstwina długich, upiornie rozciągniętych cieni biegła wgłębieniami fal ku Stacji. To był wschód”.
Autor subtelnie wplata w powieść także takie problemy dzisiejszego świata jak samotność i wyobcowanie. Kris zostaje gwałtownie doświadczony przez „nieodgadnione” na Solarisie, konfrontując się na nowo z własnymi osobistymi przeżyciami, które wciąż, od nieokreślonej przeszłości, wciąż tkwiły w jego głowie. Mimowolnie zostaje wplatany w sytuację tragiczną, z której na pierwszy rzut oka nie ma idealnego wyjścia.
Jak mocno Solaris wpływa na podświadomość ludzi? Do czego jest zdolny?
Nauka, ekspansja
Autor podkreśla pewną niemoc naukową i jednocześnie bezsens agresywnej próby kontroli świata. Wspominam o tym, nie bez powodu, w jednym akapicie. Niemoc wywołuje emocje, które napędzają nieprzemyślane i pochopne decyzje. Autor co rusz podkreśla jak wiele napisano w temacie planety Solaris i jednocześnie jak wiele wciąż jest niejasne. Niestety nauka nie jest w stanie wszystko przewidzieć i wszystko wyjaśnić. I wtedy okazuje się, że w przypadku niektórych spraw słuszne pozostają intuicja i emocje.
„Wyruszamy w kosmos, przygotowani na wszystko, to znaczy, na samotność, na walkę, męczeństwo i śmierć. […] Tymczasem, tymczasem to nie wszystko, a nasza gotowość okazuje się pozą. Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. […] Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz.”
Podsumowanie
Stanisław Lem porusza czułe struny wyobraźni, wyciąga z wnętrza człowieka jakąś daleką tęsknotę, a po ukończeniu lektury pozostawia w stanie jakiegoś wewnętrznego niepokoju. „Solaris” idealnie wpisze się w kanony czytelnicze osób, które wciąż poszukują sensu, maja wiele wątpliwości i które chcą dostać literackiego kopa wartościową książka. Książka pozostaje w pamięci, nawet teraz, pisząc ten wpis wciąż na nowo odczuwam emocje, które pojawiły się podczas lektury. Cieszę się, że nie wszystko zostało dopowiedziane do końca.
„Solaris” czyta się świetnie, a warto tu wspomnieć, że ta książka została napisana mniej ponad 60 lat temu. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielkie poruszenie wtedy wywarła. I mam nadzieję, że wciąż wywiera.
To co dalej? „Głos Pana”, czy (mój ulubiony) „Golem XIV”?
Lem musi chwilkę na mnie poczekać. Wybrałam się na wycieczkę w zupełnie inne rejony literackie i nie wiem kiedy wrócę 🙂