Świat przedstawiony w książce „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza jest pełen zwykłych na pozór, lecz tak naprawdę niesamowitych miejsc. Warto dać się porwać magii!
Postanowiłam raz na jakiś czas – może raz na miesiąc? – przygotowywać wpis o klasycznej literaturze. Nie uważam, by była ona w czymś lepsza, bądź gorsza od wszelkiej innej literatury. Po prostu przyda się trochę urozmaicenia na blogu. 🙂 Tym razem czas na książkę „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza.
Autor książki był nauczycielem rysunku. Gdy napisał tę powieść praktycznie natychmiast stał się znanym pisarzem. Przedstawiony przez niego świat jest fikcyjny i podobno przypomina jego rodzinne miasto. Autor ma niewiarygodną wyobraźnię i niesamowicie operuje językiem polskim. Bogactwo przymiotników w najróżniejszych opisach i porównaniach jest tak trafne, że grzechem byłoby je porzucić i szukać niby-to-konkretów. To właśnie są konkrety! 🙂
Magia zwykłego świata
Świat opisany jest z perspektywy młodego chłopca, w wieku szkolnym. To wyjątkowo uważny i spostrzegawczy obserwator, który opowiada o życiu w małym miasteczku, o prostych, codziennych czynnościach i sprawach. O pracy ojca i jego chorobie, nowoczesnej dzielnicy miasta, dzikich ogrodach w pobliżu domu i osobach mieszkających w pobliżu. Autor przedstawił świat tak wyraziście, że ma się wrażenie, jakby tam się było i widziało to wszystko na własne oczy. „Bryły i pryzmy tego cienia wcinały się, jak plastry ciemnego miodu, w wąwozy ulic, zatapiały w swej ciepłej, soczystej masie tu całą połowę ulicy, tam wyłom między domami […].” A to przecież zwykły spacer ulicą!
Opisuje całkiem zwyczajny, prosty świat. A niesamowite porównania, opisy miejsc i ludzi czynią z tego miasteczka krainę niemal nierzeczywistą. „Stare, mądre drzwi, których ciemne westchnienia wpuszczały i wypuszczały tych ludzi, […] otworzyły się bezgłośnie jak odrzwia szafy i weszliśmy w ich życie”. W ten sposób autor nadaje zwykłym przedmiotom moc, dzięki którym ożywają i stają się całkiem realnymi istotami.
Operowanie słowem przez niego to prawdziwy majstersztyk. Niewiarygodne jest to, jak można przedstawić na pozór zwykłe codzienne sprawy w taki sposób jak autor. „Mrok na rynku przybierał kolor złotawego dymu. Przez chwilę z tych dymnych miodów, z tych mętnych bursztynów mogły się rozpawić kolory najpiękniejszego popołudnia. Ale szczęśliwy moment mijał, amalgamat świtu przekwitał, wezbrany ferment dnia, już niemal dościgły, opadał z powrotem w bezsilną szarość”.
Przyroda
Najróżniejsze pory roku wyglądają zupełnie inaczej. I tak jest lato, w którym mamy […] „lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni […]”. Jednak lato to nie tylko pyszne owoce. To również upał, zdecydowanie nieprzyjemny. „Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami jak biblijna pustynia.” I bogactwo zieleni. „Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i zagmatwanym kwitnieniu małych ogródków”.
Gdy autor opisuje ogród ma się wrażenie, że tam się jest i że jest się otoczonym tą bujną roślinnością. „Wysokie grusze, rozłożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami, obsypane srebrnym szelestem, kipiącą siatką białawych połysków. Bujna, zmieszana, niekoszona trawa pokrywała puszystym kożuchem falisty teren”.
Mlecz – to jeden z najbardziej pospolitych kwiatów, rośnie wszędzie, każdy go zna i potrafi rozpoznać. A autor opisał go w taki sposób, jak gdyby było to coś niesamowitego. Czy można piękniej opisać tak prosty element przyrody? „A jedna z tych roślin, żółta i pełna mlecznego soku w bladych łodygach, nadęta powietrzem, pędziła ze swych pustych pędów już samo powietrze, sam puch w kształcie pierzastych kul mleczowych, rozsypywanych przez powiew i wsiąkających bezgłośnie w błękitną ciszę”.
Ojciec
Ojciec to kluczowa postać. Nie dość, że jest głową rodziny, to jeszcze większość spraw opisywanych w książce dotyczy właśnie jego. Przed długi czas prowadził sklep w rynku, jednak na stare lata okazało się, że ma poważne problemy ze zdrowiem. „Twarz mego ojca, gdy to mówił, rozeszła się zamyśloną liniaturą zmarszczek, stała się podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszystkie wspomnienia.” Niestety ojciec w pewnym momencie stał się już na tyle chory, że „[…] osobowość jego rozpadła się na wiele pokłóconych i rozbieżnych jaźni, gdyż kłócił się ze sobą głośno, pertraktował usilnie i namiętnie, przekonywał i prosił, to znowu zdawał się przewodniczyć zgromadzeniu wielu interesantów, których usiłował z całym nakładem żarliwości i swady po godzić. Ale za każdym razem te hałaśliwe zebrania, pełne gorących temperamentów, rozpryskiwały się przy końcu, wśród klątw, złorzeczeń i obelg.”.
Te i wiele innych opisanych w książce dziwactw (na przykład hodowla ptaków) spowodowały, że Ojciec […] „węzeł po węźle odluźniał się od nas, punkt po punkcie gubił związki łączące go ze wspólnotą ludzką.”
Powyższe opisy są zestawione z wcześniejszą pracą Ojca w sklepie. Wtedy był pełen siły, energii i wiedzy. No ale niestety, wszystko przemija.
Nocny spacer
Jeden z moich ulubionych fragmentów opisuje spacer w środku nocy. Droga przez miasto mocą może wydawać się całkiem zwyczajna, ale nie! To istne przeniesienie się w inny wymiar, to czysta magia. „Była to jedna z tych jasnych nocy, w których firmament gwiezdny jest tak rozległy i rozgałęziony, jakby rozpadł się, rozłamał i podzielił na labirynt odrębnych niebios, wystarczających do obdzielenia całego miesiąca nocy zimowych […]”. No właśnie, w taką noc to tylko spacerować!
Jednym z punktów zupełnie spontanicznego i niezaplanowanego spaceru były, a jakże, sklepy cynamonowe. „Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów”. Warci uwagi stali się sprzedający w tych cynamonowych sklepach. Byli oni stworzeni do takiej pracy, gdyż umieli nawiązać kontakt z każdym klientem, a do tego był potrzebny po prostu talent. „[…] Obsługiwali klientów ze spuszczonymi oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń”. Ciężko to porównać do obecnych supermarketów, gdzie w pełnym świetle wielkich lamp czuje się albo jak intruz, albo jak przymuszony do kupna element trybiku. I do często przepracowanych i mało przyjaznych sprzedawców. Czasy się zmieniają…
Śnieżyca
Zima, zdaniem autora, może być klimatyczna nawet, gdy za oknem jest śnieżyca. Jest niebezpieczna i na swój sposób piękna, a przede wszystkim mroczna. Wiejące z ogromną prędkością wiatry spowodowały, że „ogromne buki koło kościoła stały z wzniesionymi rękami, jak świadkowie wstrząsających objawień […]”.
Domy w przedstawionych czasach nie były szczególnie odporne na takie zawieje. Dlatego właśnie „[…] w pauzach wichury miechy żeber strychowych składały się w fałdy i dach wiotczał i zwisał jak ogromne płuca, z których uciekł oddech, to znowu nabierał tchu, nastawiał się palisadami krokwi, rósł jak sklepienie gotyckie.” Ale na swój własny sposób to wszystko miało jakiś urok nawet, jeśli było niebezpieczne.
Nawet zwykły piec, zapewniający ciepło podczas mrozu, stał się jakimś fantastycznym tworem, ożywionym przez wybujałą wyobraźnię chłopca. „Piec wył i gwizdał, jak gdyby uwiązana w nim była cała sfora psów czy demonów. Wielki bohomaz wymalowany na jego pękatym brzuchu wykrzywiał się kolorowym grymasem i fantastyczniał wzdętymi policzkami”.
Ulica bez wyrazu
Jest też w przedstawianym miejscu ulica niepasująca do reszty świata, która zderza się z tradycyjnym starym miastem. „Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności”. To miejsce jest sztuczne i bez wyrazu, brakuje jemu duszy. „Szary, bezosobisty ten tłum jest nader przejęty swą rolą i pełen gorliwości w demonstrowaniu wielkomiejskiego pozoru. […] Ma się wrażenie błędnej, monotonnej, bezcelowej wędrówki, jakiegoś sennego korowodu marionetek”. W zasadzie, gdyby przyjrzeć się tłumom w obecnych miastach, można by powiedzieć to samo. Senny tłum, niezwracający uwagi na nic.
Podsumowanie
Podsumowując, książka urzeka magią i jest idealną odskocznią od codzienności. Cieszę się, że przeczytałam ją właśnie teraz – w mroźne, ponure, śniegowo-deszczowe grudniowo-styczniowe dni. Polecam z całego serca, ja na pewno do niej wrócę nieraz. Ta książka ma honorowe miejsce w mojej biblioteczce. 🙂