Autor przedstawia świat niszczony konsumpcjonizmem i egoizmem, w którym Florent próbuje funkcjonować za pomocą captorixu.
Przyznam się, „Serotonina” wcześniej była mi obca. Okładka, owszem, gdzieś mi przemknęła przed oczami, ale zapewne głównie ze względu na jej charakterystyczny kolor i niewątpliwy minimalizm. Jednak nigdy na tyle mną to nie wstrząsnęło, żeby ją otworzyć i przeczytać. Nigdy też nie trafiałam na informację w internecie ani o samym Autorze, ani o tej pozycji. A przecież przeczesuję regularnie najróżniejsze strony, żeby wynaleźć ciekawe książkowe blogi, recenzje interesujących mnie pozycji czy nowości w ulubionych wydawnictwach. Nie umiem tego wytłumaczyć… No i w końcu ta książka sama mnie znalazła na kolejnym spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki, na które regularnie uczęszczam.
Florent
Już od razu na początku „Serotoniny” poznajemy głównego bohatera, czterdziestosześcioletniego Florenta. Na pierwszy rzut oka ma on poukładane życie. W końcu pracuje w ministerstwie, ma spore oszczędności, mieszka w pięknym mieszkaniu i do tego żyje z Yuzu. Ten człowiek zdaje się być ustatkowany i zadowolony. Jednak, gdy na jaw wychodzą ekscesy związane z jego partnerką, szala się przechyla i zaczyna przeważać schowany głęboko żal. Jego świat, i tak już ledwo trzymający się całości, niebezpiecznie się kruszy.
Florent nigdy nie miał mocnego zdania o sobie samym. Dobrze zdaje sobie sprawę, że on sam to: „[…] zachodni mężczyzna w kwiecie wieku, bez większych trosk finansowych przez najbliższych kilka lat, bez bliskich czy przyjaciół, pozbawiony zarówno osobistych planów, jak i rzeczywistych zainteresowań, głęboko rozczarowany dotychczasowym życiem zawodowym, mający za sobą sporo różnych doświadczeń na polu uczuciowym, których jedynym punktem wspólnym był fakt, że się skończyły […].” Jest to dosyć smutne autopodsumowanie, któremu, jego zdaniem, nie pomaga ani praca, ani spotykane kobiety. Kobiet w życiu Florenta było ich wiele, jednak pojawiały się i znikały, nie były na dłużej. Florent popełniał w tej materii błędy, jak zapewne każdy, jednak on na tych błędach się nie uczył. Poza tym zdawał też sobie sprawę z bezsensu swojej pracy. Nie był w stanie wymienić nawet choć jednej rzeczy, którą uzyskał dzięki niej. Przez to czuł się bezsilny i niepotrzebny.
Podróż
Florent podczas przeczesywania internetu odkrywa, że „każdego roku we Francji ponad dwanaście tysięcy osób dobrowolnie znika, porzuca rodzinę i zaczyna nowe życie, czasem na drugim końcu świata, czasem nie opuściwszy własnego miasta”. Wiedziony ciekawością, wzmocnioną sporą dawką znudzenia własnym życiem, postanawia porzucić dotychczasowe życie i spojrzeć na pewne sprawy z dystansu. W tej decyzji wielką pomocą okazują się odziedziczone spore fundusze.
Podczas podróży, głównie po Francji i Hiszpanii, nachodzą go najróżniejsze refleksje. Autor nieraz zastanawia się nad szeroko pojętym sensem życia. Wspomina ludzi, „[…] których życie potoczyło się bez żadnych zewnętrznych incydentów, którzy i które opuszczają je, nie poświęciwszy mu jednej myśli, jak się opuszcza miejsce, gdzie człowiek spędził niezbyt udane wakacje, nawet nie wiedząc dokąd się dalej udaje […]”
Podczas swojej podróży spotyka najróżniejsze osoby, między innymi Aymerica – przyjaciela z dawnych czasów. Mieszka on w ogromnej posiadłości, ma sporo ziemi i na pierwszy rzut oka wydaje się ustatkowanym i zadowolonym człowiekiem. Jednak szybko na jaw wychodzą najróżniejsze komplikacje w życiu Aymerica, które łącznie z jego idealistycznym podejściem do świata powodują nieprzewidywalne zajścia, o których nie będę tu wspominać, by nie psuć lektury książki. Dodam tylko tyle, że Aymeric i Florent mieli całkiem podobne problemy. Jednak ze względu na różnice charakterów każdy z nich „ratował się” w inny sposób.
Psychika
Florent decyduje się na wizytę u lekarza, który przepisuje mu captorix. Ów lek daje złudne poczucie panowania nad własną egzystencją, choć niestety ma wiele niemiłych skutków ubocznych. Szczególnie zapadnie mi w pamięci fragment jednej z rozmów z psychiatrą: „Co pan robi w czasie świąt? Trzeba bardzo uważać w tym okresie, dla osób cierpiących na depresję czas świąteczny bywa wręcz śmiertelny, miałem mnóstwo takich pacjentów […]. Trzeba zrozumieć: już Gwiazdka nieźle nim tąpnęła, potem miał tydzień na rozmyślanie nad gównem, w które wdepnął, może miał jakiś plan, żeby uniknąć sylwestra, ale plan nie wypalił, nadchodzi wieczór trzydziestego pierwszego grudnia, a on nie daje rady […]. Ja o tym mówię, jak gdyby nigdy nic, ale moja robota zasadniczo polega na tym, żeby chronić ludzi przed śmiercią, to znaczy przez pewien czas, tak długo, jak się da”.
Czytałam kiedyś, że najwięcej ludzi popełnia samobójstwa nie wtedy gdy jest szaro, brzydko i deszczowo, a wtedy gdy czują, że „zewnętrzny świat” wymaga od nich dobrego nastroju. Czyli wiosną, gdy wszystko kwitnie i jest coraz cieplej, lub właśnie w okolicach Bożego Narodzenia i Sylwestra. A ten czas jest szczególnie stresujący dla osób, które cierpią na natłok myśli, jak chociażby Florent.
Egoizm
Florent nie był materialistą, gdyż nie przywiązywał się do rzeczy, jednak był niepoprawnym hedonistą, który wciąż skupiał się wyłącznie na przyjemnościach. To oczywiście samo w sobie nie jest złe, jednak w takiej „ilości” jak u Florenta, w dodatku w połączeniu z jego niechęcią do czegokolwiek, co wykracza poza ten obszar, jest przerażające.
Moim zdaniem Florent często jest irytujący. Momentami zachowywał się egoistycznie i dziecinnie licząc na to, że świat podporządkuje się jemu. Jego życie to bolesny przykład tego, dokąd zmierza pojedyncza jednostka ludzka, pozbawiona marzeń i ideałów, niepotrafiąca wyciągnąć czegokolwiek z życia.
Florent ma coraz poważniejsze problemy z własnym życiem. Izoluje się, a przy jako takim funkcjonowaniu trzyma go captorix oraz porcja codziennej dawki programów telewizyjnych. Jakże to pasuje do wielu osób w naszym, współczesnym społeczeństwie! Ogromne ilości suplementów zażywane na senność, bezsenność, nerwy i energię, a do tego ciągłe szprycowanie się telewizyjną sieczką. Florent zamyka się w najróżniejszych hotelach, jest ciągle w drodze próbując uwolnić się od własnych myśli i „rozpuścić się w mglistym continuum biologiczno-technicznym”.
Mężczyzna sam odrzuca szczęście, które raz po raz mu się trafia. Nie wierzy w siebie, z góry zakłada porażkę, jest zniechęcony i znudzony. Florenta nic nie trzymało przy życiu. I jednocześnie sam nie chciał, żeby ten stan rzeczy uległ jakiejkolwiek zmianie. „Odejść z tego świata w słusznej sprawie, czy bezsensownie trwać, wcale tego nie chcąc?” Czy zdaje sobie sprawę że na dłuższą metę relacja z drugim człowiekiem, choćby była absorbująca, męcząca i stresująca, wygrywa z egocentryzmem?
Światełko w tunelu?
Jednak pojawiają się momenty w życiu Florenta, gdy okazuje się, że da radę wyłączyć umysł i skupić się na tym co dzieje się „tu i teraz”. Jego przyjaciel wciąga go w strzelectwo, które porównuje do jogi. „[…] usiłujesz się stopić ze swoim oddechem. Oddychasz wolno, coraz wolniej, tak wolno i głęboko, jak tylko potrafisz. A kiedy jesteś gotów, nastawiasz celownik na sam środek celu”. „Znajdź właściwą pozycję, nie śpiesz się… Nie możesz mieć żadnego powodu, żeby się poruszać, z wyjątkiem własnego oddechu”. Odkrywa też moc obcowania z przyrodą. A przede wszystkim poznaje urok prawdziwego uczucia z Camille. Czy te odkrycia pomogą mu na nowo postawić się na nogi i zmierzyć się z jego największym wrogiem, czyli życiem opancerzonym w solidną dawkę codzienności i rutyny?
Podsumowanie
Autor bez skrupułów obnaża wady ówczesnego świata i jednostki: konsumpcjonizm, nadmierny egocentryzm, naiwność, brak zainteresowań i planów, rozkład więzi społecznych. Zdecydowanie poruszane przez Autora tematy w „Serotoninie” nie są lekkie. A w związku z tym, że sama lubię taką tematykę, książkę polecam.
Warto chwilkę poświęcić językowi stosowanemu w książce, który moim zdaniem jest zarówno wadą, jak i zaletą. Tłumacz (jak i oczywiście sam Autor) wykonał olbrzymią i wspaniałą pracę, gdyż książka jest napisana lekkim i przystępnym językiem, pomimo niełatwych tematów. Jednak w „Serotoninie” jest zbyt dużo słów, które z całą śmiałością można wrzucić do worka o nazwie „wulgaryzmy”. Moim zdaniem kilka scen można by opisać zupełnie inaczej, bądź nawet się ich pozbyć, a książka nie straciłaby na wartości.
Przyznaję, że pomimo tematyki i języka, nie jest to lektura, która mną wstrząsnęła. Tak, jest ciekawa, wpisuje się w moje kanony literackich zainteresowań, ale nie wpiszę jej do mojej listy ulubionych książek. Jednak jednocześnie nie żałuję, że ją przeczytałam. Być może sama zbyt często podważam ludzkość i w nią nie wierzę, więc „Serotonina” jest po prostu potwierdzeniem moich przekonań.
„Serotonina” to podsumowanie tego, co dzieje się ze współczesnymi ludźmi. W pogoni za karierą, miłością, porównując się wciąż do innych, wpadają w pułapki rutyny, złudnego poczucia bezpieczeństwa, niemożności wprowadzenia zmian w odpowiednim momencie życia. Jednak nawet w tak na pierwszy rzut oka nieoptymistycznej powieści można znaleźć nadzieję. Autor co prawda krytykuje świat, w którym zbyt często wykonuje się bezsensowną pracę, by móc mieszkać w nielubianym miejscu, spędzać czas z ludźmi, których się nie lubi i żyć z kimś, kogo się nie kocha. Jednak utwierdza nas w przekonaniu, że uratować nas może chociażby miłość i natura. Ale sami musimy do tego dotrzeć i chcieć się o tym przekonać.