Ten reportaż to historia Wolina i pozostałych wysp Pomorza Zachodniego wzmocniona sporą dawką rozmów, obserwacji i własnych doświadczeń Autora.
„Kraina czterdziestu czterech wysp”, która niedługo zwiększy się o kolejne dwie, to dla wielu Polaków bardzo odległy teren. Może przy nazwach Wolin i Uznam zapali się zielona lampka. Ale co zresztą? Spośród wielu miast i miasteczek rozpoznawalne dla Polaków z innych części kraju nazwy to Międzyzdroje, Szczecin, Wolin i Świnoujście. Jednak zwykle nie są one chętnie wybierane jako cel podróży, chociażby ze względu na wątpliwej częstotliwości połączenia pociągowe. Zwłaszcza Świnoujście jawi się jako miasto na końcu świata – przecież trzeba jeszcze przedostać się promem na wyspę (niedługo będzie uruchomiony podziemny tunel, ale jeszcze trochę trzeba poczekać).
Bądźmy szczerzy – te miasta i te tereny nie są na pierwszych miejscach listy chętnie wybieranych celów turystycznych. „Są nie po drodze”, jak kiedyś usłyszałam. A dokładniej mówiąc, są po drodze tylko wtedy, gdy właśnie do nich się wybieramy. Jednak te miejsca mają tak ciekawą historię, ze względu na ich przygraniczny charakter, że warto podjąć próbę zapoznania się z nią.
Dlatego z wielką chęcią sięgnęłam po książkę „Wyspy odzyskane. Wolin i nieznany archipelag”. Jestem zdania, że każda książka odkrywająca tajemnice tych obszarów napisana swobodnym, przystępnym w odbiorze językiem daje dużo i na pewno pomoże „odczarować” mit „Dzikiego Zachodu” i ułatwi zapoznanie się z odległym dla wielu przygranicznym światem.
Północno-zachodni skrawek Pomorza Zachodniego. Tuż przy granicy z Niemcami, tuż przy Morzu Bałtyckim i ludźmi z korzeniami sięgającymi całej Polski i nie tylko. Dlaczego ten teren jest tak inny od „kontynentalnej” Polski?
Historyczny i kulturowy misz-masz
Przez lata te ziemie trafiały w różne ręce. Były pod panowaniem Niemców, a przez pewien czas częściowo także Szwedów. Od początku istnienia był to rozwinięty obszar dobrze współpracujących ze sobą grodów, miasteczek i miast. Zaciekawiło mnie, że Wolin w VIII wieku był „prawdopodobnie największym ośrodkiem handlowym nad Bałtykiem, a według „niektórych podań [było to] nawet największe miasto ówczesnej Europy”.
Ciekawą częścią historii tego regionu był czas tuż po II wojnie światowej. To wtedy trafiali tu ludzie w ramach przymusowych przesiedleń, głównie z Kresów i południa Polski, ale także innych części kraju. Celem przesiedleń było zwiększenie liczby rodowitych Polaków, aby na arenie międzynarodowej mieć argument za tym, że te ziemie są polskie i do Polski powinny należeć.
Tuż po wojnie, ale też w kolejnych latach same ziemie często były „Dzikim Zachodem”. To tu przyjeżdżali ludzie, którzy chcieli zacząć wszystko od nowa, zapomnieć o świecie, lub aby świat zapomniał o nich. Z tego względu trafiło tam sporo artystów, buntowników, ludzi brawurowych, odważnych, którzy bez wątpienia dodawali kolorytu szarej komunistycznej Polsce Ludowej.
Jednocześnie wciąż byli tam Niemcy, spośród których zapewne wielu liczyło, że sytuacja jest przejściowa i za moment te ziemie znajdą się z powrotem na terenie Niemiec, lub tacy, którzy oszukiwali się nie dopuszczając do siebie myśli o tym, że świat się zmienia. Była tam też Armia Czerwona (Autor podaje za przykład Kołobrzeg, gdzie radzieccy żołnierze „w biały dzień napadają i rabują przechodniów”. Tuż po wojnie na tych terenach działały bandy, które wyczuwały odpowiednie warunki na „prowadzenie swojej działalności”.
Zajmowanie domów i rybaczenie
Szczególnie w pamięci pozostanie mi, słyszane już kiedyś, „zajmowanie” domów. Część przesiedleńców została kierowana do konkretnych domów pozostałych po Niemcach, którzy wyjeżdżali na Zachód. A czasem kto pierwszy przybywał na miejsce i znajdował niezamieszkany dom, mógł go po prostu zająć. Zdarzało się, że uciekający Niemcy zostawiali tam cały dobytek. „Płynąca obok Dziwna co jakiś czas wyrzucała na brzeg przedmioty należące do Niemców, których barki zatopiono w momencie ewakuacji z wyspy Wolin”. Jednak niezależnie od stanu domu, wszędzie brakowało jedzenia. Idealnie opisują to słowa „niby wszystko jest, ale nie ma nic”.
Sporo miejsca autor poświęcił opisowi rozwoju rybołówstwa „rybaczenia” na Zalewie Szczecińskim. Polacy nie mieli wiedzy odpowiedniej do łowienia ryb na tak dużym zbiorniku. Wiedzę często zdobywali od pozostałych na terenie Niemców, z którymi niejednokrotnie wspólnie pracowali. Oleksy na każdym kroku podkreśla znaczenie tego zajęcia. Rybaczenie było nadzieją i jedyną deską ratunku dla ludzi, którzy nie mieli żywności i pracy. Ryb nie brakowało: to dawało szansę i napawało optymizmem.
Złodroże
Autor przedstawia sporo ciekawostek. Szczególnie zapadła mi w pamięć historia skąd się wzięła (lub mogła wziąć) nazwa „Międzyzdroje„. Miasto kojarzy każdy, nawet ten, kto nigdy tam nie był. To nadmorski kurort, pełen turystów w sezonie, wciąż rozbudowywany o kolejne „apartamenty”, hotele i infrastrukturę turystyczną.
Autor pisze o nazwie miasta: „W Polsce przyjmuje się, że ma ona korzenie słowiańskie i oznacza miejsce leżące między zdrojami. Zdrój zaś to strumień lub źródło wody.” „[…] niemiecka nzwa Misdroy wywodzi się od Misdrogge. „Mis odnosi się do niemieckiego, czy szerzej, do germańskiego słowa oznaczającego „mieszkać”, „mylić”, a „drogge” do polskiej „drogi”. Ten germańsko-słowiański zlepek […] przenosi na współczesny język jako „Złodroże”.
Podsumowanie
Książka „Wyspy odzyskane. Wolin i nieznany archipelag” jest cenną kopalnią wiedzy o tych terenach. Autor przytacza sporo anegdot, opowieści, skondensowanej historii i ciekawostek. Wiedzę historyczną, polityczną, geograficzną swobodnie miesza z lokalnymi zwyczajami i życiem codziennym. Książka jest napisana przystępnym i łatwym w odbiorze językiem, a do tego zawiera pomocną mapę omawianych obszarów.
Zapadł mi w pamięci cytat, który przedstawia misję tej książki w pięknych słowach: „Pamięć o niemieckim dziedzictwie, losach osadników przybyłych tu po 1945 roku, a także kilkupokoleniowe doświadczenia życia w tym nietypowym zakątku pozwalają nam faktycznie odzyskiwać nasze wyspy. I nie chodzi tu wcale o odzyskanie piastowskich ziem z rąk niemieckich najeźdźców, lecz o wyrwanie lokalnej historii, tej starszej oraz tej najnowszej, z kleszczy niepamięci […].”
Zachęcam do odkrywania lokalnej historii. Pozostając w temacie Ziem Odzyskanych planuję przeczytać książkę „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk, którą raz po raz napotykam się podczas grzebania w książkowej części internetu. Będę wdzięczna za podsunięcie pomysłów na inne równie wartościowe lektury w tym temacie.