Wojciech Cejrowski opisuje swoją podróż sprzed lat, gdy wyruszył na południe Wenezueli w poszukiwaniu indiańskich plemion i źródła rzeki Orinoko.
Długo czekałam na kolejną książkę Wojciecha Cejrowskiego. No i doczekałam się! Książka pod tytułem „Piechotą do źródeł Orinoko” została wydana w poprzednim roku, a w księgarniach pojawiła się gdzieś w grudniu. Z kolei u mnie na półce pojawiła się w Wigilię, wyciągnięta prosto spod choinki. 🙂
Sam Cejrowski
Zacznę może od Autora, chociaż zakładam, że nie trzeba go nikomu przedstawiać. Zakładam, że każdy kojarzy go w mniejszym bądź większym stopniu., czy to z programu „Boso przez Świat”, czy z książek. Czy jakoś tak po prostu, nie wiadomo skąd. Tak jak jest napisane na okładce książki, „jeśli ktoś go nie zna, to znaczy, że urodził się przed chwilą i jeszcze nie zdążył rozejrzeć”.
Cejrowski to swego rodzaju symbol niezależności i indywidualizmu. Jest to człowiek, którego cenię za poczucie humoru, odwagę, poglądy i przede wszystkim za podróże. Z wielką przyjemnością przeczytałam wszystkie jego książki, a niektóre z nich po kilka razy. Czasem potrafię wziąć dowolną jego książkę do ręki, na przykład „Rio Anaconda”, otworzyć na losowej stronie i po chwili zorientować się, że przeczytałam po razy kolejny kilkadziesiąt stron i wciąż się zaśmiewam i przeżywam jego historie, choć znam je już prawie na pamięć. Zakładam, że z tą jego najnowszą książką będzie dokładnie tak samo!
Dżungla czy hotel?
Cejrowski w „Piechotą do źródeł Orinoko” nie zawodzi. Książka utrzymana jest w tym samym stylu co poprzednie – czyli najlepszym z możliwych. Nie jest to reportaż, a raczej zebrane wspomnienia, okraszone wielką ilością poczucia humoru, często nieco czarnego.
Cejrowski nie chwali się swoimi wyczynami, a raczej pokazuje, że w pewnym sensie podróże jak ta opisana są prawie dla każdego. Zachęca ludzi do wyjścia ze swoich bezpiecznych stref komfortu i ukazuje, że wyprawy nie do końca zaplanowane i z wieloma znakami zapytania po drodze są o wiele bardziej ekscytujące niż leżenie na plaży, bądź tarasie hotelowym. Nie chodzi o to, by teraz każdy leciał do Brazylii czy Wenezueli i gnał do lasów deszczowych. Ale żeby chociaż był na to otwarty i tego nie wykluczał. 🙂
Podkreśla, jak zresztą często, że nie trzeba mieć masy pieniędzy na koncie, żeby móc przeżyć niewiarygodne historie. Ale to prawda, przydaje się czasem łut szczęścia. Cejrowski tego szczęścia po drodze miał sporo i umiał je w dobry sposób wykorzystać.
Orinoko
Cejrowski postanowił zbadać źródło rzeki Orinoko i poznać plemiona żyjące w okolicy tego miejsca. Rzeka Orinoko jest olbrzymią rzeką, jednak lokalizacja jej źródła nie do końca jest jasna (o czym wspomnę później). Z kolei do wielu plemion Indian żyjących w tych okolicach dotarło dotychczas niewiele osób.
Tak jak ciężko znaleźć źródło rzeki, tak trudno ocenić, gdzie jest początek wyprawy Cejrowskiego. Ale tak w dużym uproszczeniu, Cejrowski zaczął ją na północy Wenezueli i kierował się na południe, w stronę Amazonii.
Ludzie, czyli emocje
Cejrowski spotyka najróżniejszych ludzi po drodze. Mafiosów, przemytników, którzy są niestety nieodłączną częścią tego światka i którymi lepiej się nie interesować. Ale przede wszystkim Indian.
Szczególnie spodobało mi się, jak opisał pewną starszą panią, która „na oko miała lat sto dwadzieścia, powinna być głucha jak pień i ślepa jak kret, ale wszystko wskazywało na to, że wzrok ma sokoli, a słuch zajęczy […]. Kiedy się poruszała, miałem wrażenie, że lekko szeleści – taka była sucha i pomarszczona. Jej ręce, obnażone do ramion, sprawiały wrażenie ubranych w bardzo pogniecione rękawy z papieru pakowego. Za to uśmiech miała śliczny i kompletny. Język cięty, jak bicz. A kuksańce celne i twarde”. Moim zdaniem taki właśnie opis ukazuje niezwykłe oko do szczegółów i znajomość ludzkiej natury.
Zapadł mi w pamięci również opis plemienia Piaroa. „[…] Przede wszystkim to zbieracze. Zawodowcy i pasjonaci. Gdy idą przez las, potrafią wyzbierać wszystko. Zbierają zawsze i wszędzie. Cokolwiek da się zjeść oraz wszystkie przydasie. […] Zbierają wszystko co leży, wisi, spada, przelatuje lub pływa. Tacy są Piaroa i warto o tym pamiętać. Szczególnie w takich sytuacjach, gdy masz kupę rzeczy rozłożonych dookoła pakujesz łódź”.
Miejsca, czyli wspomnienia
Cejrowski jest osobą, która nie decyduje się jechać w miejsca popularne wśród turystów. Im mniej turystów, tym lepiej. A najlepiej jak ich wcale nie ma. I właśnie takie miejsce znalazł na styku Kolumbii, Wenezueli i Brazylii. Jest tam pewne miasto na końcu drogi. A każde takie miasto „[…]ma taki swój jeden punkt, coś jak pępek, wokół którego kłębi się cały miejscowy interes. Wszyscy tam zaglądają codziennie choćby na chwilę. Tam musisz iść, jeżeli chcesz spotkać kogoś, o kim nie wiesz, gdzie go szukać. Tam musisz być, jeśli chcesz, by cię znaleziono […]”. I takie miejsca Cejrowski bardzo lubi, gdyż to tam zbiera się lokalna społeczność.
Albo na przykład bary. „Człowiek wchodzi do takiej knajpy i zdaje mu się, że trafił do westernu. A potem zdaje sobie sprawę, że mu się nie zdaje, tylko że to jest prawdziwy western na żywo”. Podaje cenne rady – gdy wchodzi się do baru, nie należy otwierać z rozmachem drzwi, bo można zderzyć się z kimś, kto właśnie wychodzi. „Warto też pamiętać, że istnieją takie rzeczy jak latające butelki”.
Czarne charaktery i interesy
W tej książce Cejrowski zdecydowanie bardziej niż w pozostałych skupia się na różnicach w interesach ludzi pojawiających się w tej okolicy. Właściciele kopalni szmaragdów, nielegalni poszukiwacze tych kamieni, ludzie zajmujący się szemranymi handlami – takich typów jest tutaj sporo.
„Sprawiedliwość jest tutaj ślepa w sensie dosłownym – niczego nie dostrzega. Przestępstw nie ma, bo się na nie zamyka oczy. Płacz zamilkł, bo zatkano uszy. Krew rozlana na ulicy schnie niezauważona, bo o tym, co się właśnie zdarzyło, nikt nie mówi. Ludzie omijają kolejną zwyczajną kałużę”.
Piękne krajobrazy mieszają się z surowością warunków, w których żyją Indianie i „czarnością” interesów dziejących się dookoła.
Fauna i flora – ciekawostki
Cejrowski to wrażliwiec. Tylko ktoś, kto podróżuje nie tylko dla celu, a również dla drogi, jest w stanie opisać zwyczajną trawę w taki sposób jak ten. „[…] Trawa jest ostatnią z rzeczy wymienionych w biblijnym opisie stworzenia świata. […] Jest też wymieniona na początku – jako pierwsza roślina, która porosła pustkowie ziemi. […] Trawa musi być bardzo ważna. Wyjątkowa. Zboża to trawy, czyli nasz chleb powszedni jest z traw. I krowy też zasadniczo całe z trawy, skoro tylko to jedzą, więc masło do chleba – z trawy. Bambus też trawa. […] I to źdźbło w twoim oku – też trawa.”
W książce znajdują się raz po raz odniesienia do religii. Moim zdaniem nie trzeba być wierzącym, by je czytać, i nie trzeba ich odrzucać, gdy się jest niewierzącym.
Autor sporo miejsca w książce poświęca też zwierzętom. Z filmów, książek i programów dżungla zawsze kojarzyła mi się przede wszystkim z wężami i moskitami. Oczywiście one są, ale nie tylko! Są na przykład pekari, które co prawda wyglądają całkiem sympatycznie (jak małe świnki), ale w grupie są naprawdę groźne.
Naprawdę szczerze podziwiam ludzi, którzy sami z siebie decydują się na podróż do świata, gdzie latają roje mięsożernych „wściekłych os”! Może to kąśliwe poczucie humoru Autora ma jakiś związek właśnie z owadami napotkanymi w Amazonii i okolicach?
Ta książka to kopalnia wiedzy geograficznej i antropologicznej, którą czytelnik pochłania zupełnie przez przypadek. Na przykład takie mało sympatyczne słowo jak bifurkacja, zostało przedstawione w taki sposób, że będę pamiętać tę definicję chyba do końca życia! Otóż to pojęcie „w geografii oznacza rzadkie zjawisko, gdy nurt rzeki rozdziela się na dwa lub więcej ramion, które płyną potem do dwóch różnych dorzeczy. Zdarza się to na terenach płaskich lub bagnistych, gdzie woda nie bardzo wie, dokąd ma płynąć”. – to właśnie wyjaśnia problem ze znalezieniem źródła Orinoko, o czym już wspominałam.
Prawa dżungli
Cejrowski raz po raz wspomina o prawach dżungli. Są to takie mniej lub bardziej oczywiste hasła, bez których, podobno, ciężko przeżyć w tym miejscu. Poza takimi w zasadzie oczywistymi jak :„Gdy kogoś pożerają piranie, nie ratuj go”, albo „Ostrożny musisz być zawsze, nawet przez sen”, jest jeszcze wiele innych, do których odkrywania na kartach książki serdecznie zachęcam!
Podsumowanie
Książkę „Piechotą do źródeł Orinoko” czyta się świetnie. Książka i bawi, i uczy, i niestety również skutecznie skraca wieczór! Na pewno nie znudzi osoby, które już z twórczością Cejrowskiego się zapoznały, gdyż Autor wspomina tu o zupełnie innych przygodach, niż w pozostałych książkach (czasem się tylko do nich odnosi). A tych, co jeszcze nie mieli w ręku żadnej z książek Cejrowskiego, uprzejmie odsyłam do księgarni lub biblioteki!